Witam,
dzisiaj oficjalnie rozpoczynam cykl o planecie Enoch III. Tytułem wstępu profile dwóch z naszych bohaterów (po kliknięciu obrazek się powiększy do czytelnych rozmiarów) oraz Dramatis Personae.
Dramatis Personae:
Lord Inkwizytor Etienne Satoreau – prefekt Inkwizycji na Enoch III, Ordo Hereticus
Kapitan Domicjan – dowódca sił Zakonu Mieczy Imperatora na Enoch III
Kapitan Nikolai – z-ca szefa kompanii Mieczy Imperatora
Kapitan Wendell – dowódca grupy uderzeniowej Straży Śmierci
Pablo "Boneless" – lider „Szczurów ściekowych” – grupy Ratskinów zamieszkujących kanały Varsavii.
Komisarz Matthias Koenig – detaszowany do garnizonu varsaviańskiego.
Pether Bilius - pilot Walkirii "Łoś" i agent do specjalnych poruczeń Lorda Inkwizytora Satoreau.
Roberto Artigiano – kronikarz Mieczy Imperatora
Vito Artigiano - brat bibliotekarza, magos biologis, zwierzchnik Christopha Schranka
Ataman Miroslav Kerimov – dowódca niewielkiego oddziału najemników
Marszałek Stieuaard – głównodowodzący odsieczy Gwardii
Pułkownik Arthus Spade – dowódca polowy podległy Stieuaardowi
Kapelan Darreck – dowódca Czarnych Templariuszy
Magos Biologis Newman – biolog i z-ca szefa działu badawczego bazy Helios
Major Raphael Krebs – szef ochrony Kompleksu Helios
Generał-Major Frogge - d-ca 7 DPiech. "Varsavia", zwycięzca spod Hergeron
Czcigodny Decius - Główny Astropata Enoch III
Porucznik Varrus - d-ca "Łysoli", elitarnej grupy szturmowej garnizonu Varsavii
Eklezjarcha Marius – Pontifex Maximus Enoch III
Magos Biologis Schrank – magos biologis w kompleksie Helios.
Bartholomew "Old Man" Fugger – bankier, przemysłowiec, gruba ryba Enoch III
Migel de Muge – arcykapłan kultu Jhuus Dha’ara
Jhuus Dha’ar - ziemska manifestacja slaneszyckiego bożka fallicznego. Zamiłowanie do dziwnych jadeitowych figurynek.
Iaari Kratta – Rouge trader, kapitan statku handlowego Bastion. Bezwzględny dorobkiewicz, drobny handlarz, nuworysz i mitoman.
Serwitor Poppius – jeden z trybików w wielkiej machinie Administratum
Kapral Vaffieu – gwardzista nr. 1
Sierżant sztabowy Postman – gwardzista nr. 2
Barman Bulk – barman, jak to barman, każdego chętnie wysłucha
Witam,
od jutra zaczynamy publikację staruteńkiego opowiadania w klimatach 40'kowych. Opowiadanko było wstępem do bitwy pokazowej, rozegranej na Wojennym Młocie 2006. Udanej lektury :) Dzisiaj, na zaostrzenie apetytu, króciutki wstęp.
Planeta Enoch III, spokojny świat w Segmentum Pacificus. Planeta jakich miliony w uniwersum Ludzkości. Od czasu podboju w trakcie Wielkiej Krucjaty, Enoch III wiernie trwała przy Tronie Terry. Dostąpiła wyjątkowego zaszczytu, za swą rodzimą planetę obrał ją sobie zakon kosmicznych marines Mieczy Imperatora. Ma tu także swoją siedzibę prefektura Inkwizycji oraz jedne z najbardziej zaawansowanych laboratorium magos biologis w tej części galaktyki. Fortuna oszczędziła Enoch III niszczycielskich rajdów Chaosu, Orków czy Eldarów. Do dnia dzisiejszego wydawało się, że Łaska Nieśmiertelnego Imperatora w szczególny sposób czuwa nad tą niewielką planetą. Dziś jednak planecie Enoch III kapryśny los wystawił niezwykle słony rachunek za milenia pokoju i dobrobytu… Od garstki straceńców zależy teraz los tego świata. Czy uda im się sprostać wyzwaniu? To okaże się niebawem… Póki co poznajmy dwóch z nich…
Chłodny, wieczorny wiatr smagał twarz kosmicznego marine i rozwiewał nieregulaminowo przycięte włosy. Marine wsparty na kupie gruzów lustrował rozciągającą się pod nim równinę. Wzgórze na którym się znajdował oferowało świetne pole widzenia, choć kapitan zakonu Mieczy Imperatora Domicjan wolałby z pewnością, gdyby mu oszczędzono tego widoku. Równina usłana była wrakami pojazdów, stosami trupów gwardzistów i gdzieniegdzie, marines. No i oczywiście Tyranidów. Przez dwa długie dni toczono z nimi desperacką walkę niemalże na przedmieściach największej metropolii Enoch III, Varsavii. Efektem było ponad pięćdziesięciu braci zakonnych, którzy przeszli na Wieczną Wartę u stóp Tronu, dwie dywizje gwardii wybite prawie do nogi oraz trzysta zniszczonych czołgów. Domicjan po raz kolejny przeklął nieustępliwego wroga. Ostatnie miesiące to koszmar nieustannych walk z tymi bestiami. Atakowały wściekle, bez względu na straty. Może ostatnie taktyczne uderzenie nuklearne w samo gniazdo roju, jakim stała się nieszczęsna baza Helios nieco ulży zmęczonym obrońcom.
‘Zobaczyłem już wszystko co chciałem.’ Domicjan przygniótł niedopałek cygara ‘bracie kronikarzu, wydaj rozkaz zebrania genoziarna i pochowania naszych braci zgodnie z obyczajem. Truchła Tyranidów spalić. Musimy się przygotować do obrony miasta. Jedno jest pewne – Varsavia stanie się jednym, wielkim cmentarzem. Miejmy tylko nadzieję, że Tyranidów.’
‘Jak mogło do tego dojść? Nie mam informacji nawet o śladzie Tyranidów na orbicie… Musimy się dowiedzieć co tu się stało’ kronikarz Artigiano nie krył zdziwienia.
‘I dowiemy się, bracie. Za godzinę będę u Satoreau, może wreszcie sytuacja się wyklaruje. On coś wie, jestem tego pewien. Jeśli będzie się wykręcał przyciśniemy go – Enoch III to ostatecznie nasza planeta’
‘Niech Imperator czuwa nad tobą, kapitanie’
‘Roberto’ - Domicjan wchodził właśnie do swojego transportera – ‘Od momentu przybycia na tę planetę mam wrażenie, że On już skazał Enoch a nas wraz z nią… Mimo wszystko, powodzenia’
Transporter opancerzony ‘Rhino’ ruszył w kierunku majaczącego na horyzoncie miasta.
Witam, dzisiaj kilka zdjęć dwóch formacji do War of the Ring. Zaczątek hordy Mordoru Kostka oraz moi dzielni Gondorczycy w nietypowej kolorystyce.
Pospolici łucznicy oraz morderczy Uruk-Hai
Jeźdźcy Wargów.
Horda Orków.
Potężny Troll
Rycerstwo Gondoru z Faramirem na czele.
Łucznicy
Piechota - podstawa armii Gondoru
Elita wsród rycerstwa - Dol Amroth i książę Imrahil
We wtorek po raz pierwszy miałem przyjemność rozegrać bitwę na zasadach „War of the Ring”. Najprościej rzecz ujmując to zasady specjalnie opracowane do rozgrywania dużych bitew figurkami do bitewniaka „Lord of the Rings”. Spodziewałem się czegoś na kształt Apokalipsy (dodatku do Warhammera 40000 także umożliwiającego wielkie starcia). Otrzymałem coś kompletnie innego.
Już na pierwszy rzut oka widać ogrom pracy włożony w ten podręcznik. W 300-stu stronicowej księdze znajdziemy wszystko – poczynając od zasad, poprzez listy armii dla stron Dobra i Zła a na tradycyjnej sekcji modelowania, malowania i konwertowania kończąc. Jedna z lepszych publikacji GW od dłuższego czasu.
Sama rozgrywka prezentuje się świetnie. Modele poruszają się w specjalnych formacjach a bohaterowie (poza nielicznymi wyjątkami) nie funkcjonują poza obrębem tychże formacji – służą raczej jako bardzo silne wsparcie formacji bojowych. Autorzy garściami czerpali z istniejących już bitewniaków (Warhammer, Warmaster), zostawili to co najlepsze z Lord of the Rings i dodali sporo od siebie. Wyszło pysznie. Dość powiedzieć, że nawet niektórzy starzy, zatwardziali weterani 40-ki i Warhammera zostali przeciągnięci na dobrą stronę mocy. War of the Ring może być największym przebojem GW w tym roku a na blogu jeszcze nie raz o nim usłyszycie.
Poniżej przentacja oddziałów Armii Wampirów, która weźmie udział w bitwie o Harkov. Autorstwo - Negator
Zombie
Ghoule
Duma i Chwała - Czarni Rycerze
Wilki
Dramatis Personae:
Armand Hector Claude Dominique Remi-Martin Diuk de Frese, pan na zamku Bellune, prywatnie wampir pamiętający lepsze, reakcyjne czasy.
Isabella Maria Catherine Lola Diuszesa de Frese, prywatnie także wampirzyca.
Kiddon - stosunkowo młody (jak na wampira) wychowanek książęcej pary. Przechodzi właśnie okres buntu.
Kamerdyner Herbatniczek, irytujący majordom diuka, z niebotycznym przerostem ego, tylko cenna umiejętność robienia z siebie błazna trzyma go jeszcze przy Nie-Życiu
Bezimienny Dowódca Straży o intrygującej przeszłości (intrygujące wnętrze niestety, jak to u Nieumarłego, dawno wyżarte przez inne, małe żyjątka), ongiś podpora Ancien Regime'u w rodzimym kraju, Nie-Śmierć niespecjalnie zmieniła jego zapatrywania na rzeczywistość...
Bonetti - ghul, agent do specjalnych poruczeń diuka, ongiś bogaty pośrednik handlowy
Proporce herbowe diuka leniwie podrygiwały w wieczornej bryzie. Obozowisko było jak zwykle ciche co ze względu na to, że lwia część żołnierzy była Ożywieńcami nie było specjalnie dziwne. Jakiekolwiek odgłosy odchodziły tylko z ostentacyjnie wielkiego namiotu diuka.
Wieści Panie, przynoszę wieści dla Waszej Miło... - Herbatniczek nie krył podniecenia (co już samo w sobie było niezwykłe bo Herbatniczek nawet za życia był "mimicznie oszczędny") ale niestety nie było mu dane dokończyć bo rozsypał się w pył.
Isabella natychmiast zmierzyła małżonka karcącym wzrokiem (ile razy Ci mówiłam, że służba nie jest do zabawy!).
- Nie wiesz, że posłańcy zwykle przynoszą złe wieści?
- Wolałem go prewencyjnie zgasić - Armand nie miał zamiaru się tłumaczyć, był na to zdecydowanie za dumny.
- Ale skąd wiesz, że była zła? - uparta wampirzyca nie dawała za wygraną.
- Kobieto! Ja już naprawdę nie spodziewam się dobrych wieści na tym łez padole, ergo każda wiadomość musi być zła. Ponadto złapałem niedawno Herbatniczka na szperaniu w moich prywatnych zapasach naparów z Indu. Powinien znać swoje miejsce! Ledwie kilka wieków temu, za mojego wspaniałego dziada, cierpiałby wieczne, niewypowiedziane katusze za mniejsze uchybienie. A teraz - ot dyktatura miłości! - Diuk należał do gatunku wampirów niereformowalnych ale od kiedy u jego boku zagościła małżonka, ta osławiona nierefolmowalność skurczyła się do kontestowania najnowszych kanonów mody (i to też nie zawsze - vide rodzine wizyty).
- Może jednak posłuchajmy co ma do powiedzenia? - Isabella jednym skinieniem przywróciła Herbatniczkowi jego cielesną formę.
...ści (Herbatniczek miałe tendencje do zacinania się i odcinania w najmniej oczekiwanych momentach). - Dowódca Straży donosi o obcych hufcach na horyzoncie. Ponoć ich zastępy ciągną się po horyzont a siły ich niezmierzone. Ponadto w piwniczce skończył się... - dzisiaj wybitnie nie był to mój dzień, zdążyło przemknąć przez myśl Herbatniczkowi gdy estetycznie formował się po raz kolejny na skromną kupkę prochu w miejscu gdzie przed chwilą stał.
- Ha, psie! Myślałeś, że mnie to przerazi. Mnie, który stawiał czoło największym potępieńcom na tym świecie - Jhuus Dhaa'rowi Rozpustnemu, księciu Healle Przewrotnemu czy Fongusowi Władcy Czarnych Wzgórz. Musimy zmienić kamerdynera, dłużej z nim nie wytrzymam. Kto go do stu czartów wytrzasnął?! - diuk nie krył narastającej irytacji.
- Przejdźmy do istotnych rzeczy papo - nie zabierający do tej pory głosu Kiddon poruszył się leniwie na sofie.
- Nie jestem twoim ojc... - diuk robił się purpurowy, co przy jego naturalnie alabastrowej karnacji wyglądało miepokojąco.
- Armandzie! Kiddo (Isabella lubiła tym zdrobnieniem zwracać się do Kiddona) i tak ma ciężko. Wiesz jak bardzo próbuje dorównać twojej sławie wojennej. Czasami nie robię przez noc nic innego jak wskrzeszam jego ukochanych gwardzistów po kolejnej nieudanej rejzie. Ale ma rację. Nie możemy tego zignorować. Jeżeli zmierzają do miasta mogą nas pozbawić pożywienia. Wolałabym do tego nie dopuścić, wiesz jak po dłuższej przerwie w posiłku mam problemy z utrzymaniem wagi. - wydawało się, że Isabellę bardziej przerażały 2 dodatkowe centymetry w pasie niż osikowy kołek we wrażliwym miejscu...
- Dobrze już dobrze. Wezwać Bonettiego i dowódcę gwardii. I niech ktoś wskrzesi Herbatniczka. Albo poda szufelkę...
W namiocie diuka rozpoczęła się narada. Obecni byli diuk z diuszesą, Kiddon, Herbatniczek (na szufelce, przy ekwipażu). Dołączył do nich Bonetti, krzepki ghul, agent do specjalnych poruczeń, persona o nieprzeniknionej osobowości oraz Dowódca Straży. Ciekawa postać za którą snują się zawsze niepokojące opowieści. Nie posiadał żadnego imienia (a może po prostu stan Nie-Śmierci tego nie wymagał). Jest wyjątkowo krwawo pamiętany w Tilei gdzie ustepowały przed nim wszystkie pułki kondotierskie a od okrzyków konających wrogów przylgnął do niego przydomek "Aiutto!". Był dla diuka idealnym kapitanem na czas kampanii w Tilei - oddanym, biegłym w walce, wreszcie fanatycznie tępiącym wszelkie przejawy republikanizmu czy rewolucjonizmu - nic dziwnego, że w zdominowanej przez Państwa-Miasta Tilei zyskał tak mroczną reputację.
Bonetti - z czym mamy do czynienia? Dowódcy, liczebność, skład, lokalizacja. - Diuk będąc w swym żywiole nie marnował czasu.
Czciciele boga Zarazy, Nurgletha. Roje much i fetor jest tylko potwierdzeniem moich obserwacji. Dowodzi najprawdopodobniej Torquay. Garść przybocznych rycerzy, z pewnością pomniejsi wojownicy łącznie z kawaleryjską szpicą i piechotą, specjalnie trenowanymi ogarami. Oczywiście to Chaos więc można się także spodziewać różnej maści pomiotów. - Bonetti monotonnym głosem wygłaszał swoją opinię.
Mój Panie. Znam ich wodza. Za swego poprzedniego życia był przeklętym demagogiem, szerzącym w naszej stolicy dziwne hasła wolności i równości. Przeklęty komunard gardłował i gardłował aż się sparzył. Jego miłość mój pan za życia, markiz de Loquai, kazał obić i przepędzić hultaja. To niebezpieczny człowiek mój panie. Ongiś zwany Stefanniusem Chimerykiem oddał się we władanie Bogów Chaosu. Sprowadził na nasze ziemie plagę, której ofiarą i ja padłem aż mnie Wasza Miłość raczył był podnieść z umarłych. Wyniosłem z tego cenną lekcję. Dobry rewolucjonista to rewolucjonista wesoło dyndający kilka stóp nad ziemią. Nie każ mi czekać Panie! Poleć rozpędzić tę czerń, motłoch musi się ukorzyć przed twym majestatem. Osobiście przyniosę Ci na srebrnej tacy jego czerep. - stary gwardzista poczuł jak na samą myśl o starciu rozpiera go moc.
Ani mi się waż! Żadnych takich obrzydlistw na moich pokojach! Te kobierce sprowadzałam aż z Kitaju! - Isabella zbladła na samą myśl o rozkładającym się truchle na jej pysznych dywanach.
Kobieto! - Armand miał zamiar wygłosić pouczająca tyradę ale nim to zrobił dotarło do niego, że ma do czynienia z umysłem kobiecym, owszem opanowanym głodem krwi ale jednak nieodmiennie kobiecym i machnął ręką.
Panowie! Zatem postanowione! Śmierć i zagłada wyznawcom Pana Rozkładu! Ruszamy o zmierzchu. - diuk także dał sie ponieść chwili. Dobrze będzie się nieco rozruszać, wszak ruch zaostrza apetyt. Rozwijać proporce. Niech wiedzą z czyich rąk padną. Niech poleje się... - Armand kiedy się rozkręcał był naprawdę świetnym mówcą ale niestety nie było mu dane dokończyć.
Panie! Panie! Zły omen! Skończył się napar z Indu! Jesteśmy zgubieni - Herbatniczek, powoli zbierający się do kupy postanowił wtrącić swoje trzy grosze.
Zabiję, łobuzie! - w momencie wypowiadania tych słów diuk zdał sobie sprawę z ich bezsensowności i cichutko, tylko wobec samego siebie załkał. Czasami żałował Pocałunku Śmierci. Czasami żałował, nie nie dokonał żywota jako poczciwy sklepikarz gdzieś w prowincjonalnym miasteczku...
Sam środek kislevskich stepów. Obóz Gnijącego Torquaya. Nieopodal miasteczka Harkov.
Harkoon wyszedł na skraj obozu. Omiótł niewidzącym spojrzeniem spowity już w wieczornych ciemnościach horyzont. Gdzieś tam leżało miasteczko, do którego zmierzał Gnijący Legion. Już jutro mieli stanąć u jego murów i zapukać delikatnie do jego bram. Jak zawsze nieśli ukojenie i obietnicę wiecznego życia. Jak zawsze zamierzali dać mieszkańcom wybór. Jak ZAWSZE...
Wczesnym rankiem spowite oddechem zarazy zastępy ujrzały majaczące na horyzoncie miasto. Łagodna dłoń Ojca już wyciągała się w kierunku kolejnych dziatek, które można obdarować. Legion z bezładnej masy zaczął się formować w coś co mogło przypominać Armię. Harkoon, któremu już od jakiegoś czasu przypadał zaszczyt dowodzenia konnicą, podjechał do Torqueya, Gnijącego Pana, Proroka Zarazy, Potępionego Dowódcy Legionu jak zwykle otoczonego swymi sługami - na wpół żyjącymi, na wpół martwymi gnijącymi zombie. Jak wygląda nasza dzisiejsza wyprawa? - Syczącym głosem zapytał Torquey. Zwiad już wraca - odparł spokojnie Harkoon. Konny zwiad już pojawił się w polu widzenia. Po kilku chwilach, pięciu jeźdźców zbliżyło się do Torquaya. Na czoło wysforował się Benitez, którego Harkoon znał od bardzo dawna. - Miasto jest nieprzygotowane Panie - krzyknął jeszcze jadąc - ale z południowego zachodu ściągają posiłki. - To nie możliwe - syknął Torquay - nasz człowiek w mieście zapewniał, że Rada dopiero trzy dni temu dowiedziała się o naszym istnieniu, a do najbliższej stanicy jest tydzień marszu. - Rafa ich widział - odparł Benitez - Konnica i piechota. Idą powoli. Dotrą do miasta najwcześniej jutro po południu, ale jeżeli nie zdobędziemy miasta z marszu znajdziemy się w potrzasku. - Zastęp jest liczny? - zapytał Harkoon. - Nie, połowa tego co nas - odrzekł Benitez. - Dobrze więc - złowieszczo uśmiechną się Torquay - dziś ruszymy w ich kierunku i na noc rozbijemy obóz. Przyjmiemy bitwę z dala od miasta stając im na drodze.
Aaaach, jesteście wreszcie. To miało zająć tylko chwilę - ze wściekłością zauważył Bronn. Towarzysze zostawili go samego na nocnej wachcie a do świtu było jeszcze daleko. - Słyszałem jakieś charczenie i szelest w tamtych zaroślach - To na pewno jakiś zwierzak - odparł lekceważąco Wiess - ale chodźmy lepiej sprawdzić. Jeśli Harkoon się dowie, żadne wieczne błogosławieństwo nam nie pomoże. Trzech wartowników ruszyło we wskazanym przez Bronna kierunku. Faktycznie w zaroślach było słychać jakieś ruchy. Weiss wyciągając powoli miecz dał sygnał reszcie by uczynili to samo. Jednym susem dopadł krzaków. Jego oczom ukazał się wilk. Zwierzę wlepiło w niego łagodne ślepia. Wiess wyprostował się i poczuł ogromną ulgę. W tym momencie oczy wilka zabłysły krwistą czerwienią. Zwierzę w mgnieniu oka skoczyło na wartownika. Weiss dopiero teraz zauważył, że cały bok zwierzęcia ukazuje gołe, gnijące ciało. Dopiero teraz...
Jako, że bardzo spodobało się nam tworzenie raportów bitewnych postanowiliśmy stworzyć coś bardziej okazałego. Dlatego też w najbliższych dniach zaprezentujemy siły, które będą dramatis personae najbliższego raportu.
W pierwszej kolejności pierwsza odsłona Armii Chaosu pod sztandarami Nurgle'a mojego autorstwa.
Piesi Maruderzy pamiętający jeszcze odległe czasy :). To mój piewszy regiment do Armii Chaosu Nurgle'a.
Kolejni Konni Maruderzy. Nowe plastki, także po drobnym liftingu
A to kolejny konny regiment Maruderów. Jest dość wiekowy, ale nad konwrsjami napociłem się zdecydowanie bardziej.
Pozdrawiam
Raport
Znudzony licznymi i łatwymi zwycięstwami nad całymi tabunami wrogów postanowiłem podnieść rękawicę rzuconą mi przez Wendella. Do tej pory u stóp mojego wampira padały setkami elfy wszelkiej maści, krasnoludy, pomioty Chaosu tudzież inne wampirzątka. Krwi imperialnych żołdaków wszelako jeszcze nie miał okazji posmakować tak więc pokusa była nie do odparcia.
Wystawiłem:
Dwa wampiry z lekką ochroną magiczną i przytupem w walce wręcz Wichtowego Króla z klasyczną kombinacją - Mieczem Królów i Klejnotem Krwi
2 słusznej wielkości oddziały Zombie
1 klasyczny dwudziestoosobniczy oddział ghuli
2 małe formacje piesków
3 Upadłe Nietoperze
9 ciężkich kawalerzystów
5 Upiorów z Banshee
Wendell stawił się z:
Dwoma magami oczywiście adeptami domeny Światła :)
Kapłanem bitewnym
2 regimentami strzelców/kuszników
2 regimentami jazdy zakonnej
10 zwiadowców
15 biczowników
1 oddział rajtarów
oraz oczywiście czołg parowy
Udało mi się zacząć i rozpocząłem, pod zmasowanym ostrzałem, mozolny marsz ku liniom wroga. Faza magii nie przyniosła nić nadzwyczajnego i oddałem inicjatywę dowództwu imperialnemu. Wendell do maksimum wykorzystał swoje przewagi - siłę ognia (zombie topniały w oczach) oraz zabójczą magię - pierwszy czar z domeny Światła siał spustoszenie w moich szeregach. Przetrwałem i rozpocząłem szereg manewrów, które miały mi zapewnić zwycięstwo: zneutralizowanie jazdy Wendella na mojej prawej flance oraz czołgu parowego. Kolejna tura Wendella to brutalne wykorzystanie mojego błędu - szarża czołgu w mój klocuszek ghouli z dwoma bohaterami zaowocowała 14 impaktami i 14 zgonami - tylko obecność w okolicy chorążego armii zapobiegła całkowitej anihilacji mojego centrum - po szarży pozostały tylko dwa wampiry i to każdy ranny. Jednak ranne czy nie ranne, moje wampiry wyciągnęły zza pazuchy swoje dwuręczne scyzoryki i rozpoczęły demontaż czołgu. Kolejna moja tura to realizacja założonego planu - zniszczenie dwóch oddziałów jazdy na flance oraz heroiczna szarża Upiorów i zniszczenie czołgu parowego. W tym momencie inicjatywa całkowicie wymknęła się z rąk Wendella a po armii imperialnej zaczął szerzyć się strach. Czując zapach krwi mój wampirzy generał dał sygnał do ostatecznego uderzenia - następne dwie tury to operacje czyszczące pole bitwy z niedobitków armii Imperium. Droga ku bezbronnym wsiom i osadom Imperium stanęła otworem - rozpoczęły się krwawe żniwa.
Przedbitewne oględziny przeciwnika. Póki co jeszcze przyjacielskie :)
Armiji rozstawianie...
Chwila medytacji przed spotkaniem z dominikowym jadem :)
Oczywiście słynne w całym Starym Świecie dominikowe kości
Tradycyjne "przyjacielskie uściśnięcie dłoni". Na razie każdy pewien swego.
"Takoż i stanęli na przeciw oblicz swych"
"I ruszyli w pędzie imperialni wyzwoliciele dusz potępionych"
"A na ich czele symbol ich myśli technicznej"
Biczownicy niosą swą prawdę o końcu wszechrzeczy
"Ojojoj Kubusiuuuu..."
Linie imperialne w pełnym natarciu
Czołg Parowy już dopadł wroga. Tylko Upiory są bezpieczne...
"I narodził się PLAN. I Poznał, że był on dobry"
Nic nie zapowiada jeszcze doskonałości PLANU
Zombie - milczący bohaterowie starcia - w kontruderzeniu
Czołg zbiera żniwo
Na pewno zmieszczą się na tym wzgórku. Przynajmniej różkiem...
Stało się. Linia przełamana. Czarni Rycerze dopadli wroga.
Ostatnia nadzieja w Gajowych
Kolejne jednostki pochłaniane przez Czarnych Rycerzy.
Jeszcze jedna salwa...
Ale i na to znajdzie się rada.
Pozdrawiam
Archiwum
- listopada 2009 (1)
- września 2009 (6)
- sierpnia 2009 (10)
- lipca 2009 (9)
- czerwca 2009 (4)
- maja 2009 (8)
- kwietnia 2009 (3)
- marca 2009 (12)
- lutego 2009 (2)
- stycznia 2009 (1)
- listopada 2008 (1)
- października 2008 (5)
- września 2008 (9)
- sierpnia 2008 (19)
- lipca 2008 (20)