Wojna o dusze cz. 1  

Posted by Kruti in , , ,

Poniżej wstęp do naszego fabularyzowanego raportu bitewnego. Miłej zabawy (mam nadzieję)


Sam środek kislevskich stepów. Obóz Gnijącego Torquaya. Nieopodal miasteczka Harkov.

Harkoon wyszedł na skraj obozu. Omiótł niewidzącym spojrzeniem spowity już w wieczornych ciemnościach horyzont. Gdzieś tam leżało miasteczko, do którego zmierzał Gnijący Legion. Już jutro mieli stanąć u jego murów i zapukać delikatnie do jego bram. Jak zawsze nieśli ukojenie i obietnicę wiecznego życia. Jak zawsze zamierzali dać mieszkańcom wybór. Jak ZAWSZE...

* * *

Harkonn usiadł ciężko i oparł się o wielki głaz. Głaz podniósł powiekę. Potem drugą. Z jego wnętrza dobył się niski, żałosny pomruk. Co tam Bazylianie? - zapytał Harkoon cały czas patrząc przed siebie. Odpowiedzią był głuchy i jeszcze bardziej żałosny jęk. Pamiętasz jeszcze? - po dłuższej chwili zapytał Harkoon - Pamiętasz jeszcze jak to jest być człowiekiem?... Powieki głazu opadły. Harkoonowi zdawało się, że usłyszał ciche westchnienie.

* * *

Wczesnym rankiem spowite oddechem zarazy zastępy ujrzały majaczące na horyzoncie miasto. Łagodna dłoń Ojca już wyciągała się w kierunku kolejnych dziatek, które można obdarować. Legion z bezładnej masy zaczął się formować w coś co mogło przypominać Armię. Harkoon, któremu już od jakiegoś czasu przypadał zaszczyt dowodzenia konnicą, podjechał do Torqueya, Gnijącego Pana, Proroka Zarazy, Potępionego Dowódcy Legionu jak zwykle otoczonego swymi sługami - na wpół żyjącymi, na wpół martwymi gnijącymi zombie. Jak wygląda nasza dzisiejsza wyprawa? - Syczącym głosem zapytał Torquey. Zwiad już wraca - odparł spokojnie Harkoon. Konny zwiad już pojawił się w polu widzenia. Po kilku chwilach, pięciu jeźdźców zbliżyło się do Torquaya. Na czoło wysforował się Benitez, którego Harkoon znał od bardzo dawna. - Miasto jest nieprzygotowane Panie - krzyknął jeszcze jadąc - ale z południowego zachodu ściągają posiłki. - To nie możliwe - syknął Torquay - nasz człowiek w mieście zapewniał, że Rada dopiero trzy dni temu dowiedziała się o naszym istnieniu, a do najbliższej stanicy jest tydzień marszu. - Rafa ich widział - odparł Benitez - Konnica i piechota. Idą powoli. Dotrą do miasta najwcześniej jutro po południu, ale jeżeli nie zdobędziemy miasta z marszu znajdziemy się w potrzasku. - Zastęp jest liczny? - zapytał Harkoon. - Nie, połowa tego co nas - odrzekł Benitez. - Dobrze więc - złowieszczo uśmiechną się Torquay - dziś ruszymy w ich kierunku i na noc rozbijemy obóz. Przyjmiemy bitwę z dala od miasta stając im na drodze.

* * *

Aaaach, jesteście wreszcie. To miało zająć tylko chwilę - ze wściekłością zauważył Bronn. Towarzysze zostawili go samego na nocnej wachcie a do świtu było jeszcze daleko. - Słyszałem jakieś charczenie i szelest w tamtych zaroślach - To na pewno jakiś zwierzak - odparł lekceważąco Wiess - ale chodźmy lepiej sprawdzić. Jeśli Harkoon się dowie, żadne wieczne błogosławieństwo nam nie pomoże. Trzech wartowników ruszyło we wskazanym przez Bronna kierunku. Faktycznie w zaroślach było słychać jakieś ruchy. Weiss wyciągając powoli miecz dał sygnał reszcie by uczynili to samo. Jednym susem dopadł krzaków. Jego oczom ukazał się wilk. Zwierzę wlepiło w niego łagodne ślepia. Wiess wyprostował się i poczuł ogromną ulgę. W tym momencie oczy wilka zabłysły krwistą czerwienią. Zwierzę w mgnieniu oka skoczyło na wartownika. Weiss dopiero teraz zauważył, że cały bok zwierzęcia ukazuje gołe, gnijące ciało. Dopiero teraz...

* * *

Kruti

This entry was posted on piątek, 6 marca 2009 at piątek, marca 06, 2009 and is filed under , , , . You can follow any responses to this entry through the comments feed .

0 komentarze

Prześlij komentarz

statystyka